W dzisiejszej odsłonie artykułów z cyklu "PIŁKA W RUCHU" przedstawiamy zapis rozmowy z trenerem drużyny juniorów młodszych w naszej Akademii Danielem Tukajem.
Zapraszamy do lektury!
OD DZIECKA TYLKO RUCH CHORZÓW - INNEJ MOŻLIWOŚCI NIE BYŁO
Daniel Tukaj: Od małego biegałem po boiskach. Sam tego nie pamiętam, ale mama wspomina do dzisiaj, że zdarzało mi się spać z piłką. Urodziłem się w Chorzowie, tu mieszkałem, chodziłem z tatą na mecze Ruchu, więc treningi w innym klubie nie wchodziły w rachubę. Zaczynałem w wieku siedmiu lat pod okiem świętej pamięci Gerarda Cieślika, który prowadził wówczas grupy naborowe. Trenowaliśmy na Kresach, gdzie były do dyspozycji dwa boiska… piaskowe i żwirowe.
Pod koniec trzeciej klasy podstawówki, podobnie jak teraz miały miejsce nabory do klasy sportowej. Wtedy odbywał się tak zwany turniej dzikich drużyn, na którym występowały nie tyle drużyny klubowe, co szkolne. Tam trenerzy z Ruchu wybierali najlepszych, którzy przechodzili dalszą selekcję.
OD TRAMPKARZA W RUCHU DO NIEMIECKIEGO SPORTVEREINIGUNG AURICH
D.T.: I tak szkołę podstawową oraz średnią spędziłem w Ruchu, szkoląc się pod okiem takich trenerów, jak Fangor, Karcz, Lerch czy Olszówka, aż trafiłem do „eMki” – najstarszej juniorskiej drużyny. Po zakończeniu wieku juniorskiego trenowałem z pierwszą drużyną Ruchu Chorzów prowadzoną przez Jerzego Wyrobka. Był to letni okres przygotowawczy. Zagrałem w kilku sparingach kiedy pojawiła się oferta wyjazdu do Niemiec i ostatecznie w wieku 19 lat wyjechałem do Sportvereinigung Aurich, gdzie grałem regularnie przez dwa i pół roku. Ówczesny mój trener, Bernard Jansen jest aktualnie menadżerem w Wolfsburgu, z którym Akademia Ruchu współpracuje. Mamy kontakt na bieżąco i spotykamy się przy każdej możliwej okazji.
PRZEZ RUCH, CKS CZELADŹ I ŚLĄSK ŚWIĘTOCHŁOWICE DO POLONII BYTOM
D.T.: Do powrotu z Niemiec zmusiły mnie głównie względy osobiste. Trafiłem więc ponownie do Ruchu Chorzów za kadencji Edwarda Lorensa. Trenowałem z pierwszą drużyną i grałem w rezerwach, które wówczas występowały w czwartej lidze (obecna trzecia). Kiedy pojawiła się możliwość grania o klasę wyżej zdecydowałem się na CKS Czeladż, gdzie spędziłem kolejny rok. Po tym czasie ponownie wróciłem do Ruchu, gdzie zadebiutowałem - był to półfinał Pucharu Polski z GKS-em Bełchatów.
Nie udało mi się jednak wbić do pierwszego składu, w związku z czym przeszedłem na pół roku do czwartoligowego Śląska Świętochłowice, a później do trzecioligowej Polonii Bytom, gdzie spędziłem kolejne dwa sezony.
PIŁKA NOŻNA? TAK! ALE RÓWNORZĘDNIE Z NAUKĄ!
D.T.: Grając w młodzieżowych drużynach Ruchu zdałem maturę i wyjechałem do Niemiec. Wróciłem stamtąd po ponad dwóch latach, w czerwcu i rozpocząłem stacjonarne studia na AWF-ie. Aby móc połączyć granie z nauką miałem indywidualny tok nauczania i nie musiałem być obecny na wszystkich zajęciach, ale przy egzaminach nie było już taryfy ulgowej. Koniec studiów zbiegł się z moim graniem w Polonii Bytom. Po ich ukończeniu podjąłem od razu pracę nauczyciela wychowania fizycznego w gimnazjum i liceum w Świętochłowicach. Równolegle cały czas grałem – rano prowadziłem lekcje w szkole, jechałem na trening i znowu wracałem do szkoły. W szkole tej pracuję do dnia dzisiejszego.
"HAT TRICK JAKICH MAŁO", KTÓRY ODMIENIŁ ŻYCIE
D.T.: W Polonii Bytom zrobiliśmy awans do drugiej ligi. W tym samym czasie na świat przyszły moje dzieci, trojaczki – Julia, Maja i Kacper, więc życie się bardzo zmieniło. W drugiej lidze treningi odbywały się już częściej i coraz trudniej było mi pogodzić granie, nauczanie w szkole i czas dla rodziny. Dlatego zdecydowałem się na przejście do trzecioligowego Ruchu Radzionków, a następnie do Śląska Świętochłowice.
GRAJĄCY TRENER W SPÓJNI OSIEK ZIMNODÓŁ
D.T.: Po roku w Świętochłowicach, za namową kolegi, przeszedłem do Spójni Osiek Zimnodół, gdzie spędziłem cztery sezony, z czego ostatnie dwa jako grający trener. Czterokrotnie zostawałem tam też królem strzelców, a w trzecim roku udało się nam zrobić awans do IV ligi. Swoją grę traktowałem już jednak bardziej hobbystycznie, ponieważ w międzyczasie rozpocząłem pracę trenerską z dziećmi w Śląsku Świętochłowice, a wkrótce potem pojawiła się taka sama oferta z Ruchu, którą przyjąłem.
O TYM CO NAJBARDZIEJ W PAMIĘCI ZAPADŁO...
D.T.: Niewątpliwie największym przeżyciem było dostanie się do pierwszej drużyny Ruchu. To było dla młodego chłopaka wielkie przeżycie. Z kolei meczem, który był dla mnie szczególnym to ten w Polonii Bytom, po którym awansowaliśmy do drugiej ligi. Zajęliśmy po sezonie pierwsze miejsce w tabeli, jednak przepisy były wtedy takie, że musieliśmy rozegrać baraż o awans. Naszym przeciwnikiem była Szczakowianka Jaworzno. W pierwszym meczu, u siebie, wygraliśmy 1:0, natomiast na wyjeździe przegrywaliśmy już 0:2. W 85 minucie zszedłem z boiska, trener i sędziowie kazali mi się udać do szatni w obawie przed tym, że kibice Szczakowianki wpadną na boisko by cieszyć się z awansu. Nie docierało do mnie na początku dlaczego piłkarze drużyny przeciwnej wracają do szatni ze łzami w oczach. Jak się okazało w doliczonym czasie gry udało nam się zdobyć bramkę na miarę awansu do drugiej ligi! Kiedy wróciliśmy do Bytomia cały plac – na miejscu dzisiejszej Agory – był wypełniony po brzegi kibicami. Świętowaliśmy tam z nimi bardzo długo. To było coś naprawdę wyjątkowego.
PIŁKA ZAWSZE MNIE SZUKAŁA..
D.T.: Grając w Polonii Bytom dwukrotnie zdobyłem tytuł króla strzelców. W Spójni byłem nim przez kolejne cztery lata. Praktycznie w każdym zespole, którego barwy reprezentowałem, miałem najwięcej strzelonych bramek. Tak jest do dzisiaj. Jak to się mówi, piłka zawsze mnie szukała. To jest coś takiego, co trudno opisać – nie wiem czy szczęście, czy czucie. Po prostu się to ma lub nie.
PRZESŁANIE DLA MŁODYCH
D.T.: Przez całe życie jestem związany z piłką nożną. Nie zrobiłem wielkiej kariery, bo nie grałem gdzieś wysoko w ligach, ale patrząc na to, co przeszedłem mogę powiedzieć, że najważniejsze jest to, żeby się nie poddawać, bo wiadomo, że w życiu każdego zawodnika są i wzloty, i upadki. Miałem to szczęście, że kontuzje mnie omijały i przez wszystkie lata grania nic poważnego mi się nie stało – lekkie skręcenia, raz noga w gipsie, ale poważnych urazów nie doznałem. Trzeba jednak pamiętać, żeby nie stawiać tylko na grę. Sam wiedziałem, że muszę skończyć studia, zdobyć jakiś zawód – fajne jest to, że jest on ściśle związany z tym, co lubię, z piłką nożną.
SPORT MOIM SPOSOBEM NA ŻYCIE
D.T.: W chwili obecnej gram w LKS Przemsza Siewierz. Kiedy dowiedziałem się, że klub potrzebuje doświadczonego zawodnika nie wahałem się ani chwili. Zdarza się, że na boiskach spotykam chłopaków, których sam trenowałem i ciągle daję radę.
Myślę, że sport jest to swoiste „uzależnienie”, daje wiele satysfakcji, motywuje do pracy nad sobą, kreuje osobowość, uczy systematyczności i odpowiedzialności, pokazuje jak radzić sobie z sukcesami i porażkami. W moim przypadku stał się sposobem na życie.
Trenerowi dziękujemy serdecznie za rozmowę oraz udostępnienie zdjęć i wycinków gazet.
Rozmawiała: Anna Bargiel